Tak, jak wspomniałam w poprzednim poście z Lao Cai wróciliśmy nocnym pociągiem do Hanoi, a stąd samolotem polecieliśmy do Da Nang, aby taksówką przedostać się do Hoi An, gdzie wcześniej zarezerwowaliśmy pokój w home stay. Jest to świetna, tania opcja, aby mieć zarówno nocleg, jak i skosztować lokalnych, domowych potraw.
Byliśmy przemiło zaskoczeni, gdyż lokalizacja okazała się strzałem w dziesiątkę. Mieliśmy dosłownie kilka kroków do morza i pięknej plaży, niemalże pustej, jednak świetnie zorganizowanej i zadbanej.
Mieszkańcy byli bardzo mili. Poznaliśmy się z gospodarzami, którzy okazali się bardzo gościnni, jak i z sąsiadami na przeciwko, u których się plażowaliśmy i korzystaliśmy z restauracyjnych smakołyków spędzając czas na plaży. Od razu też wypożyczyliśmy od nich motorek i od pierwszego dnia byliśmy niezależni. Mogliśmy zwiedzać tę piękną krainę, samo miasto Hoi An, a także My Son i okolice, a wierzcie mi wszystko było warte, aby to zobaczyć, podziwiać i rozkoszować się tym. To właśnie tutaj, w tej części Wietnamu doświadczyliśmy różnych, tylko i wyłącznie pozytywnych wrażeń. Było coś dla ducha i dla ciała, dla wszystkich zmysłów. A naszym przygodom towarzyszyła piękna pogoda.
Hoi An to antyczne miasto. Jest przepiękne i urocze, choć nieco podniszczone. Panuje tutaj niesamowita aura, choć zakłócana przez tłum turystów. Mogę bez wahania napisać, że to jedno z najpiękniejszych miast w Wietnamie. To historyczne miejsce z uroczymi, wąskimi uliczkami, ciekawymi budynkami i zabytkowymi miejscami. Jest to miasto portowe, które powstało pod koniec pierwszego tysiąclecia przed naszą erą. Jednak jego rozkwit nastąpił znacznie później. W XVI wieku port stał się jednym z najważniejszych na Morzu Południowochińskim.
W latach dziewięćdziesiątych XX wieku władze komunistyczne chciały pozbyć się antycznej części miasta i wybudować na jej miejscu bloki, takie jakich wiele w innych miastach wietnamskich. Na szczęście tak się nie stało, a przyczynił się do tego nasz rodak. Inżynier Kazimierz Kwiatkowski, który kierował pracami konserwatorskimi w My Son, o którym w dalszej części również napiszę, sprzeciwił się temu. Uratował dzięki temu charakter i niezwykły klimat i aurę starówki. Centrum Hoi An zostało odrestaurowane, a także przystosowane dla turystów, którzy ściągają tutaj bardzo licznie.
W 1999 roku zostało wpisane do rejestru zabytków światowego dziedzictwa UNESCO. Hoi An jest niezwykłe. Układ miasta, domy, świątynie w których łączą się kultury i style czynią to miejsce wyjątkowym. Widoczne są tutaj wyraźnie wpływy chińskie, japońskie, buddyjskie, jak i europejskie, kolonialne. Most japoński jest jedynym krytym mostem połączonym ze świątynią buddyjską na świecie. Wybudowany został przez Japończyków i uznany jest za najcenniejszy zabytek.
Nocą wygląda przepięknie. Mam nadzieję, że turyści go nie zadepczą.
Spacerując uliczkami Hoi An odnosi się wrażenie, że czas się tutaj zatrzymał. Czułam się jak w filmie, z piękną, prawdziwą scenografią, łączącą w niezwykły sposób kultury różnych narodów, wyłączając turystów, których niestety było bardzo dużo. A ja nie przepadam za tłumami.
Na każdym kroku można podziwiać urocze budynki, świątynie, pagody, kamienice, galerie sztuki, w których miejscowi artyści wystawiają swoje dzieła, czyli obrazy, rzeźby i inne rękodzieła.
Jest to ponadto miasto krawców, którzy szyją wszystko, czego dusza zapragnie, łącznie z butami i torbami. Ich oferta jest bogata, a na zamówienie oczekuje się jeden, góra dwa dni.
Miasto oferuje wiele atrakcji, a także i wiele udogodnień i odpowiednich miejsc dla każdego, w zależności od zasobności portfela, czy też preferencji. Również miejsc hotelowych i noclegowych jest bardzo dużo. Zapewniam, ze każdy znajdzie coś dla siebie.
Wieczorem miasto wygląda jeszcze piękniej w otoczeniu i blasku kolorowych, ślicznych lampionów, latarń i refleksów odbijających się od wodnej toni rzeki.
Przecudowna atmosfera tutaj panująca sprawia, ze można się w niej zanurzyć, pospacerować, puścić lampiony na rzece, lub przysiąść na ławeczce.
Można też napić się świeżego piwa, nawet z takich o to maleńkich miseczek, słuchając muzyki granej na żywo lub dołączyć do zabaw oferowanych przez miejscowych.
Jednakże my po zwiedzeniu tej uroczej części miasta zarówno w dzień, jak i wieczorem woleliśmy już później eksplorować okolicę z dala od tłumu ludzi. Zwłaszcza, że mieliśmy tutaj zostać kilka dni. Pojechaliśmy między innymi do My Son. To niesamowite miejsce historyczne, takie małe Angor Wat, które znajduje się w Kambodży, a w Wietnamie jest po prostu jego miniaturka.
Zresztą po odwiedzeniu tego miejsca podjęliśmy decyzję, że Kambodżę odwiedzimy innym razem, nie w czasie tej podróży, jak to było pierwotnie w planach. My Son to sanktuarium religijne położone w dolinie otoczonej górami. Większość budynków powstała tutaj pomiędzy IV a XV wiekiem i stanowiła miejsce kultu religijnego Czamów.
Zapewne było to bardzo piękne miejsce, z magiczną aurą odpowiednią do kontemplowania i modlitwy, oraz do życia w nim. Jednakże w czasie wojny w tej okolicy Wietkong miał swoją kwaterę, a naloty amerykańskich sił spowodowały całkowite zniszczenia i uszkodzenia wielu budowli. Na szczęście w wyniku interwencji Amerykanie przerwali naloty i zachowało się choć część budynków.
Po wojnie podjęto decyzję o odrestaurowaniu tego miejsca, ale wiele z budowli jest nadal uszkodzona lub pokryta roślinnością. W latach osiemdziesiątych XX wieku wspomniany wcześniej Polak Kazimierz Kwiatkowski i jego zespół podjęli się prac konserwatorskich. Wietnamczycy bardzo szanują naszego rodaka za to, co zrobił dla tych okolic i jak się angażował. W 1999 roku My Son zostało wpisane na listę zabytków dziedzictwa światowego UNESCO, tak jak i starówka w Hoi An. Kazimierz Kwiatkowski doczekał się swojego pomnika w dowód podziękowań za jego czyny i wyrazy szacunku za pracę, którą wykonał tutaj w Wietnamie i jego oddanie. My oczywiście odwiedziliśmy to miejsce.
Okolice Hoi An są urocze. Jeżdżąc na motorku mijaliśmy piękne, zielone pola ryżowe, hodowle krewetek, zagrody z kaczuszkami i innymi zwierzątkami.
Mijaliśmy różne pola i plantacje, z których to pochodzą produkty służące jako wyposażenie domów, czy gospodarstw.
Spotykaliśmy wielu pracujących ludzi, ale i tych którzy się relaksowali świętując wspólnie,
czy też na przykład wędkując. Zresztą mój mąż chętnie przyłączał się do nich.
Dookoła oprócz pól i hodowli znajdują się gospodarstwa agroturystyczne. Ten region rolniczo rozwija się bardzo dobrze. Powstają nowe gospodarstwa i ogrody oferujące pyszne, świeże produkty wykorzystywane zarówno w żywieniu, jak i w branży kosmetycznej.
Wietnamczycy dostrzegają możliwości tego regionu i wykorzystują je w umiejętny sposób. To tutaj jeżdżąc po okolicach trafiliśmy do miejsca z najlepszym jedzeniem na świecie.
Jak żyję nie jadłam takich pyszności, te dania były radością dla wszystkich zmysłów, były kwintesencją tego czym można się delektować.
Dodatkowo można było pójść do ogródka zerwać sobie świeże zioła i zieleninę, jeśli się miało ochotę dodatkowo ją użyć do potrawy. Byłam w siódmym niebie kulinarnym. Wszystko rozpływało się w ustach, a gospodarze byli przemili. Może uda nam się tam wrócić na lekcje gotowania, które również znajdują się w ich ofercie.
Nasze przejażdżki czasami ukazywały nam rzeczy jakie nie łatwo dostrzec w Polsce. Jak na przykład mnóstwo kabli, nie rzadko idących pod wodą, czy też skrzynki w nietypowych miejscach, jak na przykład na drzewie,
albo zwierzaczka czekającego na pana po środku niczego.
Tankowaliśmy nasz motorek, jak nie z butelki, to z pomocą dziwnych urządzeń. Trzeba było powiedzieć ile się chce litrów, pan pompował, a następnie nalewał do motorka.
Po naszych przejażdżkach motorowych wracaliśmy do naszego homestay, spacerowaliśmy po plaży, która była dla nas, jak ogród przy domu.
A ostatniego dnia, jak to raczej nie my, spędziliśmy na plaży cały dzień delektując się pysznym jedzeniem, które nam przynoszono z restauracji, i smacznymi, orzeźwiającymi drinkami.
Leżeliśmy, spacerowaliśmy, łapaliśmy kraby z naszymi gospodarzami i kąpaliśmy się w morzu.
15 komentarzy
Marta
Hoi An wspaniałe i niezwykłe miasto. W dzień można zwiedzać różne historyczne budynki, mosty czy muzea, a wieczorem można miło spacerować po uliczkach miasta które są przepięknie rozświetlone kolorowymi lampionami. Przepiękne miasto na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci ???
anetagrenda
Oj tak, zdecydowanie 🙂 Najpiękniejsze miasto w Wietnamie z niepowtarzalnym klimatem, urokliwymi uliczkami i kolorowymi lampionami 🙂
Ola | Chasing Colors
Coś niesamowitego! Nie dziwię się, że jest w UNESCO <3 Mam nadzieję, że uda mi się tam kiedyś dotrzeć!
anetagrenda
Życzę Ci tego z całego serca ❤
Monika Kulińska
Oj tak, rzeczywiście, jakby się czas zatrzymał! Zdjęcia bardzo zachęcające
anetagrenda
Tutaj takie się odnosi wrażenie, że czas się zatrzymał ?
Qursantka
Marzy mi się taka podróż 🙂
anetagrenda
Życzę Ci jej z całego serca 🙂
Agnieszka Mycoffeetime.pl
Cudownie czytać takie wpisy – mam nadzieję, że kiedyś zobaczę te rejony na własne oczy…
pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
anetagrenda
Ogromnie mi miło 🙂 To miód na moje serce 🙂 Pozdrawiam serdecznie 🙂
Pingback:
Moska
Jaka jest nazwa plaży? Albo jak znaleźć ten homestay?
Nie mogę wygooglować po samym Lam Hung.
Czy poleca Pani zostać po 1 nocce w Da nang, Hoi An i Hue czy ulokować się np. w Hoi An i podjeżdżać na zwiedzanie do kolejnych miejscowości?
anetagrenda
Plaża nazywa się An Bang. Homestay znajdował się na przeciwko Coffee store – Bar Chinh. Co do drugiego pytania wolałabym wszędzie zostać choć na jedną noc niż każdego dnia dojeżdżać.
Aneta
Dzień dobry,
Czytam Twojego bloga i nie mogę się doczekać lotu do Da Nang.
Jestem na etapie prognozowania kosztów. Pamiętasz może, ile, mniej więcej płaciliście za przejazd taksówką z Da Nang do Hoi an?
anetagrenda
Zatem życzę pięknej podróży i mnóstwa wrażeń. Z tego, co pamiętam za taksówkę płaciliśmy 300.000 VND.